22 lipca
6:45 - dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo wstałam przed 3:00 rano, żeby się przygotować i dojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i odlatywał o 6:00. Na lotnisku czekały moje szalone przyjaciółki, które zerwały się o tak nieludzkiej porze, żeby mnie pożegnać, choć przecież żegnałyśmy się już wczoraj. Po ostatnich uściskach przyszła na mnie pora i ruszyłam do odprawy. Mój bagaż jakimś cudem nie przekroczył limitu :D
11:02 - Lot do Monachium był krótki, coś trochę ponad godzinę. Później czekałam na kolejny samolot do Chicago, który był opóźniony i z 2h zrobiły się 3h, więc jestem trochę spanikowana, bo w Chicago na przesiadkę będę miałam tylko 55 minut, zamiast 1,55h.
15:13 (czasu Chicagowskiego) Lot do Chicago był strasznie długi, trwał prawie 10h, ale większość czasu i tak przespałam :P W sumie to obudziłam się tylko 2 razy na posiłki i posłuchałam trochę muzyki z telefonu. Po wylądowaniu ruszyłam bardzo szybko i udało mi się stanąć na początku kolejki do celnika, więc zajęło mi to max 15-20 minut. Następnie kolejny bieg, aby odebrać bagaż i nadać go ponownie - kto to w ogóle wymyślił. I zostało mi jakieś 15 minut na znalezienie swojego gate'a. Po drodze na pewno pobiłam kilka rekordów życiowych na różne dystanse, ale w końcu dobiegłam i wsiadłam na pokład jako ostatnia z oznakami zawału serca i hiperwentylacji XD
Tę część piszę dziś - Ostatni lot trwał ponad 4h, więc udało mi się dojść do siebie, a w toalecie przemyć twarz i się odświeżyć. Po wylądowaniu poszłam odebrać bagaż i tak stałam i czekałam, a taśma kręciła się, aż zostały odebrane wszystkie bagaże, a mojego nie było. O mało nie padłam tam na zawał, ale w końcu się otrząsnęłam i podeszłam do pana z obsługi lotniska i zapytałam co mam z tą sprawą zrobić? Powiedział, że mam iść do lost luggage czyli punktu zagubionego bagażu i tam wszystko załatwię. I tak rzeczywiście się stało. Bardzo miła pani zeskanowała kod z biletu i w kilkanaście minut namierzyła moją walizkę, która postanowiła sobie pozwiedzać i poleciała do Las Vegas. Trochę się z tego pośmiałyśmy, bo nerwy zaczęły mi już przechodzić i dostałam do wypełnienia formularz gdzie musiałam podać adres moich hostów, żeby wiedzieli, gdzie dostarczyć walizkę, która rano następnego dnia miała wylądować w LA, a dostarczyć ją mieli do południa. Na koniec stwierdziłam, że limit mojego pecha jak na jeden dzień chyba już się wyczerpał, więc ruszyłam na spotkanie z host rodziną z wielkim bananem na twarzy.
Z plakatem, na którym było napisane: "Welcome to California Amelia!", powitali mnie moi host rodzice i host siostra Summer. Oczywiście byli bardzo zdziwieni, że mam tylko 1 walizkę, więc opowiedziałam im o moich przygodach. Do domu dotarliśmy dopiero około 21:00 bo najpierw zajechaliśmy do Starbucksa po picie na drogę, ja wzięłam Mango Dragonfruit Refreshers, który swoją drogą był bardzo dobry, a później już w Ventura zajechaliśmy do sklepu, który był jeszcze otwarty i kupiłam tam kilka podstawowych rzeczy, jak bielizna, t-shirt, szczoteczka, pasta itd. Paragony zachowałam i mój host tata wyśle je do linii lotniczej i powinni zwrócić mi za to kasę.
Po przyjeździe do domu, zaniosłyśmy moją walizkę do pokoju i Summer oprowadziła mnie po całym domu, który według mnie, mieszczucha wychowanego w bloku jest ogromny. Później zeszłyśmy na dół i zjedliśmy razem kanapki i sałatkę na kolację. Siedzieliśmy za domem, gdzie pod zadaszeniem stoi duży stół, jest oczywiście też wielki grill, palenisko i basen <3 Przed 11:00 zaczęłam odczuwać zmęczenie z całego dnia, więc z host siostrą poszłyśmy na górę, wzięłam prysznic, porozmawiałyśmy jeszcze parę minut i poszłam spać.
LAX |
Nie było mi dane pospać dłużej, ponieważ już po 8:00 jechałam z host mamą do szkoły, żeby się zarejestrować i do lekarza, żeby dostać pozwolenie na grę w drużynie. W szkole dostałam listę co najmniej 100 przedmiotów, z której mam wybrać 7 i kilka rezerwowych, w razie, gdyby nie było już miejsca na któryś z tych, co wybrałam. Normalnie według wieku powinnam być w ostatniej klasie, czyli seniorach, ale w tej szkole jest tak, że każdego wymieńca dają do przedostatniej klasy, czyli do juniorów. Czy jestem zła? Nieee. Najważniejsze jest to, żebym miała super rok, no i będę na tym samym roku co moja host siostra, więc nic straconego.
Później pojechałyśmy do kliniki, do znajomego lekarza moich hostów i szybko załatwiliśmy potrzebne papiery, więc I'm so happy :D
Host mama podrzuciła mnie do domu, a sama pojechała do pracy. Ok 1:00 przywieziono moją walizkę i mogłam się rozpakować, ale wyjęłam tylko kilka rzeczy, bo na 2:00 jechałyśmy na pierwszy trening, który trwał 2 godziny. Dałam Debbie, naszej trenerce papiery od lekarza i porozmawiałyśmy trochę. Po treningu wzięłyśmy prysznic i prawie wszystkie (2 niestety musiały wracać do domu, a jedna iść do pracy), postanowiłyśmy pojechać coś zjeść i na plażę. Niedaleko kupiłyśmy po takiej mini pizzy i picie i z jedzeniem pojechałyśmy na plażę. Poznałam wszystkie dziewczyny, łącznie w drużynie jest nas 15. Ciężko było mi zapamiętać tyle nowych imion, ale już jest w miarę ok. A tak, zapomniałam powiedzieć, że należę do drużyny Varsity, (Trenerka zrobiła mi test, aby zobaczyć, na jakim poziomie gram i okazało się, że na dość wysokim, więc jestem w najlepszej drużynie :D, tak jak moja host siostra), jest jeszcze drużyna JV - Junior Varsity (grają na trochę niższym poziomie niż Varsity), a na koniec F/S czyli Freshmen i Sophmore (tak nazywają się uczniowie 9 i 10 klasy).
Po powrocie z plaży, około 8:00 byłam już bardzo zmęczona, więc tylko trochę pogadałam z hostami o moich wrażeniach, dałam każdemu prezenty, które w końcu dojechały w mojej walizce. Wszystkim się podobały. Przypomniało mi się, że nie napisałam jeszcze, co ja dostałam od host rodziny. Gdy przyjechałam, w moim pokoju czekał na mnie koszyczek z kosmetykami do kąpieli, 2 puchate ręczniki, szkolna bluza i koszulka oraz torba na treningi w której była butelka na wodę, klapki pod prysznic i ręcznik. To było bardzo miłe z ich strony <3 Po wszystkim byłam padnięta, więc poszłam spać.
Tak minęły pierwsze 2 dni. Kolejne dni to codzienne treningi, więc opiszę wszystko za jakiś czas.
Szkoła |
Jedziemy na plażę :D |
Mój team |
I ja |
Masz przepiękne widoki! Dobrze, że już udało Ci się w miarę zaaklimatyzować i poznać nowych ludzi :) tak z ciekawości, w Chicago musiałaś nadawać bagaż, bo zmieniały Ci się linie lotnicze? I na lotnisku w LA musiałaś jeszcze raz przechodzić przez celnika?
OdpowiedzUsuńTak, do US leciałam Lufthansą, a z Chicago Air Canada, ale z tego co słyszałam, to chyba zawsze nadaje się bagaż ponownie po locie między kontynentalnym. Celnik imigracyjny jest na pierwszej przesiadce, a kolejny lot jest już traktowany jak krajowy ;)
UsuńPamiętam swoją podróż, jaka byłam zestresowana, ale na szczęście loty miałam o czasie, a Tobie współczuję. Teraz już na pewno się z tego śmiejesz? Powodzenia i przyjemnych treningów! :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Oj tak, teraz to już wspominam to jako dodatkową przygodę :D
UsuńTo z walizką jest naprawdę pechowe. Ważne jest to, że nikt jej ci nie zabrał bo wtedy byłaby klapa. Fajnie, że twoja host rodzina jest fajna i jak na razie wszystko wydaje się cool.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Weronika S.
pasjeweroniki.blogspot.com
Teraz to już mnie śmieszy, ale chyba nie jest to sytuacja dość rzadka, bo kilka osób stało tam w tej samej sprawie.
UsuńPozdrawiam!
Ładne miejsce i fajnie, że masz rodzeństwo w swoim wieku. Ja trafiłam 100 km od San Francisco. Przyleciałam wczoraj i mam jet lag, więc od 4 nie śpię :P
OdpowiedzUsuńJa nie miałam większych problemów ze snem, tylko głowa mnie bolała. San Francisco, ale super!
UsuńTwoja okolica wygląda pięknie! Widzę, że intensywnie spędzasz czas i super, że udało ci się już poznać z dziewczynami z drużyny. Powodzenia na treningach i nie tylko! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Jak na razie, to jedne z moich najlepszych wakacji ever :D
UsuńOjej, co za podróż i ta walizka zagubiona. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Nie przypuszczałam, że tak to wyjdzie, ale za to będzie co wspominać XD
Usuń